Jak ja ci zazdroszczę!
Dość często słyszę, że ktoś mi zazdrości i zawsze wprawia mnie to w zakłopotanie. Zastanawiam się wtedy: „ale czego mi zazdrościsz?” Ponieważ te słowa zazwyczaj mówią osoby, które mogłyby mieć dokładnie to samo, ale po prostu wybrały inne życie. Mówią to ludzie, którzy twierdzą, że zazdroszczą mi moich podróży i mojego stylu życia. Bycia w drodze, nieustannych emocji, braku monotonii. Mówią mi, że też chcieliby tak żyć. Jednak gdy podaję im gotowe recepty jak to zrobić, odpowiadają, że to chyba jednak nie dla nich. Dlatego nie mogę pozbyć się odczucia, że w takich słowach często kryje się wiele ignorancji, a jeśli nawet nie ignorancji, to zwyczajnej nieświadomości. Ludzie widzą tylko wierzchołek góry lodowej, który z zewnątrz pięknie wygląda. Chcieliby na nim od razu stanąć, ale najlepiej bez żadnego wysiłku, bez wspinaczki i bez pracy. Nie widzą jednak całej góry, która kryje się pośród zimnej toni i bez której nie byłoby tego wspaniałego wierzchołka.
Głębsze dno
Każdy potrafi zazdrościć, ale mało kto widzi w tym wszystkim głębsze dno. Ludzie patrząc na podróżników widzą tylko afrykańskie sawanny, błękitne laguny i ruiny starożytnych miast o zachodzie słońca. Wyobrażają sobie, że podróżnicy to muszą mieć idealne życie. Podróżują, zwiedzają świat, a do tego jeszcze często zarabiają pieniądze i zdobywają prestiżowe nagrody. Żyć nie umierać. Jaka jest prawda? Posłużę się tutaj pewnymi przykładami. Mam znajomego fotoreportera wojennego, który w ostatniej edycji Grand Press Photo zdobył główną nagrodę, a prócz tego został niedawno ogłoszony Fotoreporterem Roku 2015. Nieraz słyszałam głosy zazdrości w jego kierunku. „Ten facet to ma życie!” – niektórzy mówili. Pomijając już aspekt, że nagrody dostał za zdjęcia, które powstawały w skrajnie trudnych i niebezpiecznych warunkach, to w tamtym roku spłonęło mu mieszkanie. Przez pewien czas tułał się bez stałego miejsca do życia, a później musiał wszystko odbudować. Inny przykład to znajomy podróżnik, który współpracuje z wieloma prestiżowymi gazetami podróżniczymi. Patrząc z boku możnaby rzec, że posiada w życiu dosłownie wszystko. Realizuje swoją pasję, jest bardzo przystojny, ma dużo pieniędzy. Ale kiedy starał się osiągnąć to, co dzisiaj ma, rozpadł się mu kilkuletni związek z kobietą. W pewnym momencie zaczął poświęcać jej za mało czasu, bo był zbyt zajęty pracą. W końcu ona odeszła. Próbował wrócić, ale było już za późno. Dzisiaj ten człowiek żałuje swoich wyborów, ale nie jest w stanie już ich cofnąć. Mimo, że jego fotografie trafiają na okładki, to sprawia wrażenie osoby samotnej, pełnej goryczy, rozczarowanej życiem.
Od zera
Nie zrobiłam w życiu jeszcze nic wielkiego dla świata – patrząc na to obiektywnie. Jednak to co zrobiłam, dla mnie jest w pewnym sensie wielkie, bo włożyłam w to dużo pracy. Moim zdaniem tak naprawdę nie liczy się to kim jesteśmy, ale jaką przeszliśmy drogę by tym kimś się stać. Co mam tutaj na myśli? Właśnie to, że to droga nas kształtuje. Kształtuje nasz charakter, siłę, wolę walki. Podobnie jak w podróży, tak samo jest w życiu. Nie liczy się tylko to, gdzie dotarliśmy. Liczy się to, ile pokonaliśmy kilometrów by się tam dostać. W dzisiejszych czasach można wsiąść w klimatyzowany samolot i wylądować po kilkunastu godzinach w Ameryce. Ludzie, którzy mają pieniądze tak właśnie robią. Ci, którzy natomiast ich nie mają, szukają łodzi i próbują przepłynąć ocean. Marzną na nocnych wachtach, przeżywają burze i sztormy, bywają głodni i zmęczeni. Kto z tych dwóch grup osób będzie większym bohaterem? Ten kto wsiadł do samolotu i dostał się do Ameryki szybciej, czy ten komu zajęło to dłużej, ale samodzielnie przepłynął ocean? Dla mnie zawsze większym bohaterem będzie człowiek, żyjący w ciasnej kawalerce, na którą sam zapracował, aniżeli człowiek żyjący w luksusowym apartamencie, który dostał za nic. Może tak na to patrzę, bo sama zaczynałam zupełnie od zera. Większość czasu spędziłam pośród szarych blokowisk, żyjąc marzeniami, by się z nich kiedyś wyrwać. Miałam przeciętny start. Dlatego fakt, że dzisiaj podróżuję i spełniam swoje marzenia, jest moim zdaniem największym dowodem, że każdy może to robić. Każdy, kto dostał choćby minimum od życia – takie jak własny kąt i możliwość kształcenia się.
Kłamstwo
Są podróże i podróże. Są luksusowe jachty i łodzie, na których marznie się każdej nocy. Są piękne kurorty i mokre od deszczu namioty. Są pyszne homary w pięciogwiazdkowych restauracjach i są przeterminowane konserwy w zniszczonych plecakach. Prawdziwe podróże przeważnie wykraczają poza naszą strefę komfortu i są bardzo nieidealne. Złoszczą nas, często mamy ich dość, ale mimo to ich potrzebujemy. Z miłością do podróżowania jest trochę jak ze związkami międzyludzkimi. Podróżujemy i akceptujemy różne niedogodności, bo jest to ważnym elementem naszego życia, który daje nam szczęście i spełnienie. Jeśli jednak chcemy podróżować tylko wygodnie i luksusowo, to nie jest to prawdziwa pasja. Jeśli też chcemy być z drugim człowiekiem tylko dlatego, że to miłe i przyjemne, to również nie jest to prawdziwe uczucie. Obie rzeczy wymagają poświęceń. Jeżeli natomiast nie jesteśmy na nie gotowi, to znaczy, że potrzebujemy jeszcze dorosnąć. Ludzie żyją złudzeniami, że jeśli człowiek jest szczęśliwy, to jego życie musi być idealne. Tak natomiast nie jest. Wszyscy mamy swoje strachy, problemy, wątpliwości. Nie ma osób idealnych. Są tylko idealnie zaprojektowane kłamstwa.
Poświęcenie
Podróżowanie to pasja taka jak każda inna. To coś co nadaje naszemu życiu rytm, ale nie jest jego jedynym sensem. Jeśli jesteśmy na tyle zdolni i pracowici by nasza pasja była także naszym środkiem zarabiania, to wspaniale. Jeśli jednak nie, to musimy poza podróżowaniem robić także inne rzeczy, które pomogą nam się utrzymać. Podróżnikom wbrew powszechnemu myśleniu, pieniądze nigdy nie spadają z nieba. Nie mają ich też więcej niż przeciętni ludzie. Po prostu inaczej je pożytkują i inaczej nimi rozporządzają. Jedni biorą kredyty by gdzieś pojechać, inni nie posiadają samochodów by oszczędzać na ubezpieczeniu i paliwie, a jeszcze inni pracują na trzy etaty żeby móc realizować swoje marzenia. Osób, które żyją z pasji jest w gruncie rzeczy niewiele. I są to osoby wybitne, które musiały przebić się przez tysiące innych osób. Pomyślcie przez chwilę. Pewnie każdy z Was chciałby podróżować i na tym zarabiać. To tak naprawdę jedno z najbardziej pożądanych zajęć na świecie. Skoro każdy tak chce, zastanówcie się teraz jaka jest w takim razie konkurencja. Ogromna! Przebicie się przez nią wymaga nieziemskiego wysiłku i ogromnego talentu. Osobiście niezwykle cenię osoby, które utrzymują się wyłącznie z działalności podróżniczej. Są to jednostki wyjątkowe, którym należy się wielki szacunek. Dlatego bardzo ubolewam gdy słyszę krzywdzące zdania typu: „Temu Tomkowi Michniewiczowi to dobrze. Podróżuje, nic nie robi i ma.” Skoro nic nie robi i ma, to może też nic nie róbcie i miejcie? Zastanowiliście się chociaż przez chwilę ile pracy musiał włożyć „ten Tomek Michniewicz” by być w tym miejscu, w którym dzisiaj jest?
Równowaga
W podróżowaniu musi być równowaga. I jest to kolejne z wyzwań, przed którym stają podróżnicy. Przemierzanie świata jest piękne, przyjemne i łatwo się nim zachłysnąć. Łatwo się w tym zatracić i łatwo się zapomnieć. Łatwo także zaprzepaścić wszystko inne z powodu złudzenia, jakie daje nam wędrowanie. To złudzenie podpowiada nam, że podróże są wszystkim czego potrzebujemy do życia. To cholernie zdradliwe złudzenie. Ponieważ kiedy wyjeżdżamy, zostawiamy wszystko za sobą. Zostawiamy problemy, niedokończone sprawy, życiowe rozterki. W podróży żyjemy chwilą. Myślimy wtedy tylko o tym, by dotrzeć w kolejne miejsce, by mieć co jeść i gdzie spać. Wszystko staje się dzięki temu niezwykle proste i szybko przyzwyczajamy się do takiego trybu życia. Zmieniają się miejsca i zmieniają się ludzie. Dlatego w naszym życiu wszystko jest zmienne, a jedyną stałą jesteśmy my sami. W ten sposób szlifujemy w sobie egoizm, bo w takiej podróży nie musimy nikogo pytać o zdanie i z nikim się liczyć. Nie wchodzimy też w głębsze relacje, więc z czasem zapominamy jak się w ogóle takie tworzy. Przemierzamy świat, ale stoimy w miejscu. Przestajemy się rozwijać jako ludzie żyjący w społeczeństwie.
Podczas jednego z wyjazdów poznałam Francuza, który od 7 lat żyje nieustannie w podróży. Nie widział od tamtego czasu rodziny, stracił kontakt z przyjaciółmi, a związek rozpadł mu się już w momencie gdy dziewczyna zorientowała się, że jej ukochany wcale nie zamierza wrócić do Paryża. Kiedy się z nim rozmawia, ma się wrażenie, że świat z pewnością wiele go nauczył. To nie ulega wątpliwości. Jednak z drugiej strony czuje się też, że temu człowiekowi brakuje racjonalizmu. Jest takim typowym niebieskim ptakiem, który krąży po niebie bez celu. Gdy zapytałam go jakie ma plany na życie, to odpowiedział, że nie planuje dalej jak kilka miesięcy wprzód. Odniosłam wtedy wrażenie, że to w zasadzie bardzo smutne. Nie mieć planów, nie mieć marzeń, nie budować przyszłości. Być może dzisiaj jako 30-latkowi wydaje się mu to atrakcyjne, ale za dziesięć lat już niekoniecznie takie będzie.
Też ci zazdroszczę
Wiecie dlaczego jeszcze czuję się źle, gdy ludzie mówią, że zazdroszczą mi mojego życia? Ponieważ nie są to osoby chore i biedne, które rzeczywiście zostały pokrzywdzone przez los i zazdroszczą mi tego, że mam dach nad głową. Są to często ludzie, którzy mają piękne mieszkania i drogie samochody. Fizycznie mają dużo więcej ode mnie i gdyby tylko zrezygnowali z dóbr materialnych, mogliby ruszyć w podróże swojego życia. Inni nie mają akurat tego, ale za to są w szczęśliwych związkach, dawno temu pozakładali rodziny. Dlaczego zatem zazdroszczą komuś innemu? Wydaje mi się, że to kwestia mentalności. Ludzie często posiadają w sobie taką cechę, że nie potrafią docenić tego, co mają. I takie osoby nigdy nie będą szczęśliwe, bo wiecznie będą za czymś gonić. Nigdy nie nauczą się doceniać tego, co ich spotyka. Nawet jeśli zdobędą wszystko czego chcą, to znajdą kolejną rzecz, którą ma ktoś inny, a oni nie. I znowu zaczną chcieć. I przy tym wszystkim nie zrozumcie mnie źle. Dążenie do czegoś lepszego to pozytywny mechanizm. Sama mam taką zasadę, że każdego roku patrzę do tyłu i analizuję co już zrobiłam, a w kolejnym roku zawsze chcę zrobić jeszcze więcej. Powinniśmy się rozwijać. Powinniśmy chcieć więcej. Ale nie może to przerodzić się w obsesję i pragnienie posiadania wszystkiego naraz. Wtedy doprowadzimy samych siebie do destrukcji. Każdemu z nas trafia się coś innego, czego możemy sobie wzajemnie zazdrościć. Wy możecie mi zazdrościć skoków spadochronowych, a ja będę Wam zazdrościć, że pomalowaliście mieszkanie w kolorze ecru i kupiliście kotka, który budzi Was każdego ranka. I mówię tutaj zupełnie poważnie. Nigdy nie będziemy mieć wszystkiego. Oczywiście hollywoodzkie filmy uczą nas tego, że to możliwe. Rzeczywistość to jednak trochę inna kategoria. Jeśli chcę by materiały z mojej podróży zostały zauważone przez media, to moja podróż staje się dla mnie wtedy normalną pracą zamiast wypoczynkiem. Nie mogę wtedy spać do późna, nie mogę imprezować wieczorami. Muszę wstawać o wschodzie słońca, robić dobre zdjęcia, a w momencie gdy obok ludzi śmieją się w najlepsze, spisywać wszystko co się wydarzyło i układać to w jedną całość. To co mamy, jest kwestią wyboru. Chcielibyśmy wszystkiego naraz, to jasne. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Ale to niestety nierealne. Dlatego musimy więc zadać sobie jedno pytanie.
Której z tych wszystkich rzeczy pragniemy najbardziej?
Złoty środek
Przeszłam przez różne etapy podróżowania. Znam to uczucie zachłyśnięcia wolnością w drodze. Jednak nigdy nie dawało mi ono prawdziwego spełnienia. Spełnienie zaczęło mi dawać dopiero podróżowanie z celem. Takim przykładem może być mój ostatni projekt wyjazdu do Iranu, który promowałam pod hasłem: „Samotna kobieta w Iranie: pożegnanie z mitami”. Ten wyjazd miał swój kierunek i cel już od samego początku. Chciałam nim pokazać, że Iran wcale nie jest taki straszny, jakim go się pokazuje w mediach. Zdecydowałam się, że pojadę tam samotnie, by zweryfikować to jak najlepiej. Podczas całej wyprawy skupiałam się na innych ludziach. Notowałam, pytałam, dociekałam. Odsunęłam się na bok i zostałam narratorką cudzych historii. To im poświęcone były kartki w moim dzienniku. Po powrocie zaczęłam prowadzić prezentacje na ten temat w całej Polsce. Poczułam, że to co robię ma sens. Ludzie zaczęli się otwierać, dostawałam coraz więcej maili od osób, które zdecydowały się jechać do Iranu. Irańczycy natomiast dziękowali mi, że pomogłam choć trochę naprawić wizerunek ich kraju. Znalazłam swój złoty środek. To podróżowanie z celem. Trochę dla siebie, ale też dla innych.
Wydaje mi się, że trzeba zawsze podążać za marzeniami i słuchać przede wszystkim własnego wewnętrznego głosu. Jednak dobrze przy tym zachować również zdrowy rozsądek i racjonalizm. Warto też pamiętać, że nasze podróżnicze życia są nieidealne. I warto właśnie takimi je kochać.
Świetny tekst. Dotknęłaś sedna w kilku życiowych sprawach.
Jest dokładnie tak, jak piszesz: w większości mamy w życiu to, co wybieramy, choć niestety są to często wybory nieświadome. Nie ma rozwoju bez wychodzenia z własnej strefy komfortu – to prawda dotycząca całego życia, nie tylko podróży.
Co do celu w podróży to patrzę na to trochę inaczej – osobiście sam jestem na etapie „zachłystywania się wolnością” w podróży. Uważam, że to też ma dużą wartość i pozwala nam doświadczać wielu rzeczy, których nie byli byśmy w stanie zaplanować. Posiadanie celu jest oczywiście ok, pod warunkiem, że będzie on tylko ramą podróży a nie sztywnym planem, który zamieni wyjazd w zaliczanie kolejnych punktów programu. Podróż jest zawsze doświadczaniem czegoś nowego, podstawą jest więc otwartość na możliwości i doświadczenia, których nie przewidzieliśmy, a które niechybnie nas spotkają.
Pozdrawiam!
Krzysiek
Poruszyłeś w sumie ważną kwestię, którą spróbuję teraz doprecyzować. Jeśli chodzi o cel podróży, to ja jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Też zdecydowanie wolę podróżować bez sztywnej ramy. Narzucając na siebie presję, możemy paradoksalnie sprawić, że ominie nas to, co najważniejsze. Tutaj bardziej chciałam odnieść się do wiecznych włóczęgów, którzy poza podróżowaniem samym w sobie, nie mają większych założeń. Moim zdaniem celem może być np. reporterski wyjazd nastawiony na napisanie książki albo obalanie pewnych stereotypów. Ale równie dobrze może nim być wyjazd do Egiptu, podczas którego zamierzamy rozwijać swoje umiejętności płetwonurkowe. Może to być też zwykła backpackerska wyprawa, w której chodzi tylko o to, żeby oderwać się od obowiązków dnia codziennego. Każdy człowiek będzie miał inny cel, w zależności od tego, czym są dla niego podróże. Sama nie zawsze wyjeżdżam z takimi samymi założeniami. Kiedy jadę na wyprawę żeglarską moje cele są zupełnie inne niż wtedy, kiedy organizuję sobie reporterski wyjazd. Dla mnie najważniejsze, żeby po prostu wiedzieć czego oczekujemy od naszych podróży i po co w ogóle podróżujemy. Niby banalne i proste, ale nie dla wszystkich. W czasie swoich wędrówek poznałam sporo osób, dla których podróżowanie jest po prostu ucieczką od dorosłego życia. Kiedy spotkasz ich w drodze, powiedzą Ci tylko: „carpe diem”. I nie będą potrafili uzasadnić dlaczego tak naprawdę podróżują.
Dzięki wielkie za dobre słowo i pozdrawiam również!
Patrycja
Ależ to jest dobre!! Dziękuję, że tak sprawnie ujęłaś w słowa także mój punkt widzenia.
Niestety sama mam tę przykrą przypadłość porównywania się z innymi – zawsze znajdzie się ktoś, kto ma więcej czegoś, co ja chciałabym mieć, albo żyje takim życiem, jakim ja chciałabym żyć, albo mieszka w tak idealnym miejscu, że to jest wprost niewyobrażalne, albo był w tak doskonałej podróży, którą ja chciałabym przeżyć. Oczywiście z reguły okazuje się, że za tymi dokonaniami stoją lata ciężkiej pracy, wyrzeczeń, a często także samotności i poczucia zerwania więzi z bliskimi, których trzeba było pozostawić w domu… I zawsze wtedy sobie myślę, że nie ma niczego za darmo. I że – wbrew pozorom – lubię swoje życie, chociaż nie jestem wielkim podróżnikiem (a przecież czasami chciałabym być).
Porównywanie się do innych nie jest złe, pod warunkiem, że ma pozytywną i motywującą formę zamiast na odwrót. Sama regularnie porównuję się do innych ludzi, a szczególnie do tych lepszych ode mnie. Jednak zawsze robię to pod takim kątem, że analizuję jaką drogę musieli przejść by być w danym miejscu i zastanawiam się, co ja sama mogę zrobić w tym kierunku. Najgorsza jest postawa na zasadzie: „Ta to ma piękną figurę, a ja znowu przytyłam. Los jest dla taki mnie zły. Idę zjeść spaghetti i podwójne tiramisu.”
Dobrze napisane :)
I o poświęceniach, i o wyborach i o zachłyśnięciu się.
Obecnie uważam, że mieszkanie w kolorze (niekoniecznie) ecru może być równie ważne co podróże, a im więcej podróżuję tym chętniej za każdym razem wracam do domu – bo grunt to znaleźć równowagę, jeśli podróże są ucieczką to nie zawsze są dobre.
Kiedyś marzyłam o podróżowaniu 'cały czas’, a potem spotkałam wielu takich niebieskich ptaków jak Francuz, którego tu opisujesz i zaczęłam się zastanawiać czy to faktycznie zawsze przynosi szczęście – bo nie zawsze widziałam to szczęście w tych ciągle podróżujących i poszukujących ludziach.
Najważniejsze to znaleźć złoty środek – taki nasz własny złoty środek.
Równowaga i złoty środek to często niedoceniane rzeczy. Dlatego właśnie pisałam o tych ścianach w kolorze ecru. Ja to wszystko zrozumiałam po 2014 roku, który był dla mnie obfity w wyjazdy, ale jednocześnie bardzo trudny i stresujący. Odwiedziłam w czasie jego trwania aż 20 krajów. Zachłysnęłam się wtedy podróżowaniem i chciałam jeździć jak najwięcej. Prawie cały czas byłam w drodze. Wracałam z jednego wyjazdu, nadrabiałam zaległości w pracy i na studiach, a później zaraz ruszałam w kolejną podróż. Nie zdążyłam nawet odetchnąć po jednej, a za moment szykowała się mi następna. Obrabiałam zdjęcia i segregowałam materiały w szaleńczym pędzie. Po całym takim roku miałam już dość podróży i marzyłam o tym, żeby zrobić sobie wakacje od jakichkolwiek wypraw. Gdy w końcu doczekałam swojej trzymiesięcznej przerwy w podróżowaniu, cieszyła mnie niemal każda prosta i zwyczajna czynność. Pieczenie ciasta, oglądanie filmów, grillowanie z przyjaciółmi. To wszystko nagle nabrało niezwykłego smaku. I właśnie wtedy zrozumiałam jak ważna jest równowaga w życiu.