W marcu tego roku pływałam po Balearach na pokładzie jednostki S/Y Krill. Pogoda była mieszana. Czasem budząc się widziałam jak promienie słońca wpadają przez forluk i zmuszają mnie do natychmiastowego wstania. Czasem słyszałam deszcz obijający się o pokład, który swoim rytmicznym dźwiękiem usypiał mnie momentalnie. Pogoda potrafiła zmieniać się w kilkanaście minut, szczególnie na morzu. Nasza przeprawa z Calpe w kierunku Ibizy rozpoczęła się spokojnie. Wieczorem przed sobą zobaczyliśmy duże chmury burzowe i trzymając kurs popłynęliśmy wprost w ich kierunku. Podczas swojej nocnej wachty patrzyłam jednak znudzona w morskie fale, które bardzo delikatnie obijały się o burtę. Nie działo się zupełnie nic. Stałam za sterem zastanawiając się nad wszystkim i niczym. Trzymałam kurs, pilnowałam żagli i nasłuchiwałam dźwięków. Pod koniec wachty założyłam kaptur. Wiało coraz mocniej. Zaczęło też szkwalić.
Po skończonej wachcie ułożyłam się wygodnie w swojej koi i zasnęłam. Nie na długo. Zbudził mnie krzyk załogi i rzucane pod pokładem przekleństwa. Podniosłam się i szybko założyłam sztormiak. Wyskoczyłam do kokpitu. Wiało około czterdziestu węzłów. Jacht niemal kładł się na swojej prawej burcie. Genua nie była zarefowana. Wypełniona wiatrem kładła nas i tworzyła przechyły, które bardzo ciężko było kontrolować. Mieliśmy zerwaną linę od przedniego żagla. Jacht kładł się na wodzie, a ja czułam na swoich ustach smak słonej wody pomieszanej ze smakiem deszczówki, która z impetem uderzała o pokład i nasze twarze. Gdy oddałam kapitanowi ster, ruszyłam na fordek wraz z Łukaszem. Żeglowałam już z nim wcześniej po Atlantyku oraz kilkukrotnie przepłynęliśmy razem Gibraltar. Próbowaliśmy ręcznie naprawić problem z liną. Przypięci do pokładu, trzymaliśmy się relingów by pozostać w jednym miejscu. Miotało nami i rzucało, ale trzeba było spróbować naprawić problem. Czasu było niewiele.
– Patrycja, Łukasz i Stefan! Weźcie ze sobą wąsy i idźcie na półpokład. Czeka was awaryjne ściąganie żagla w warunkach sztormowych.
Ruszyliśmy natychmiast na półpokład. Szłam nisko na kolanach trzymając się handrelingu i czując co chwilę uderzenia słonej wody na twarzy. Gdy znalazłam się na swoim miejscu, oplątałam handreling wąsem i przypięłam się do niego. Żagiel wypełniony był wiatrem. Nawet we trójkę nie mogliśmy go ściągnąć. Atmosfera robiła się coraz bardziej nerwowa. Czas na zarefowanie się dawno minął.
– Wejdź bardziej w linię wiatru! – usłyszałam głos obok siebie.
– Nie da się! Już bardziej się nie da! – w głosie kapitana czuć było, że faktycznie więcej nie da się zrobić.
– Ciągnijmy mocniej! – zaczęliśmy ciągnąć ze wszystkich sił. Żagiel uciekał i walczył z nami. Ja i moi towarzysze ściągaliśmy żagiel w dół. Noc była wyjątkowo zimna, ale nikt z nas nie czuł się zmarznięty. Adrenalina robiła swoje.
– Udało się! – w pewnym momencie jacht zaczął wracać do stabilności.
– Dobra robota! – kapitan uścisnął dłonie wszystkim z nas. Usiadłam w kokpicie, na mokrym siedzeniu. Nie robiło mi to różnicy, cała już byłam przesiąknięta tą przeklętą wodą. Nawet nie wiedziałam czy był to deszcz czy woda morska. Gdy zrzucaliśmy żagiel nie czułam nic. Uśmiechnęłam się do moich współtowarzyszy.
– To co, już niedługo słoneczna, rajska Ibiza? – wybuchnęliśmy śmiechem.
Po dotarciu na miejsce dopiero zaczęłam czuć jak przemarzłam. Miałam drgawki. Gdy już zacumowaliśmy na Ibizie, wyjęłam z bakisty czerwone wino. Musieliśmy się rozgrzać.
– Za udane ratowanie życia i jachtu!
– Za udane! – szklanki szczęknęły głośno o siebie, a załoga roześmiana popatrzyła sobie w oczy. Kolejna ciekawa przygoda do kolekcji ? pomyślałam w duchu gdy padałam bezwiednie w koi. Nawet nie miałam siły na prysznic. Zasnęłam.
Niesamowita przygoda. Nie znam się na żegludze, ale czytało się rewelacyjnie :)
Uwielbiam takie przygody!
Chociaż jako osobni zupełnie znie znający się na żegludze czytanie wpisu z takim żargonem zajęło mi zapewne 3 razy tyle co ludziom, którzy wiedzą o c b ;)
Pozdrawiam!
Żeglowałam tylko raz, po Mazurach, ale chodzę po górach i z żywiołami nie ma żartów. Dobrze że wszystko się pomyślnie skończyło. Takie Baleary, to chyba by się spodobały, dyskoteki nie bardzo -)
Imprezy też nas nie interesowały. Gdy dotarliśmy do portu to każdy legł jak trup. Choć następnego dnia pospacerowaliśmy po wyspie i w gruncie rzeczy jest naprawdę piękna. Latem musi być oblężona.
Wow! Co za historia! Ciarki mnie nie raz przeszły. Gratuluję szczęśliwego dotarcia, ale to co przeżyliście w ogóle nie mogę sobie wyobrazić! Jednak jakoś tak przez Ciebie naszła mnie ochota, by kiedykolwiek stanąć za sterem ! :)
Ahoj przygodo! Ciekawie się czyta wpisy z akcją w tle, a nie tylko suche fakty. Żeglować nie żeglowałem ale spamiętać te wszystkie nazwy. „Weźcie ze sobą wąsy?” :D
Mam świadomość, że dla osoby niezwiązanej z żeglarstwem może być to problem. Czasem jednak nie ma innego wyjścia bo nie godzi się żeglarzowi zmienianie pewnych nazw.
PS. „Wąsy” to taka lina bezpieczeństwa, którą można (a nawet trzeba!) przypiąć się do pokładu gdy panują ciężkie warunki atmosferyczne i istnieje duże ryzyko wypadnięcia za burtę.
I wszystko jasne ;)