Miasto portowe. Gdańsk. Nic się nie zmienił. Dokładnie takim pamiętam go sprzed dziesięciu laty, kiedy to po raz ostatni tutaj byłam. Żuraw wciąż spogląda na leniwie sunącą Motławę. Neptun wciąż góruje nad starówką i jest obiektem zainteresowania wielu turystów z aparatami. Zapach ryb wciąż jest przyjemny i nieprzyjemny zarazem, wciąż kojący i drażniący jednocześnie. Mewy przelatują nad moją głową. Nic się nie zmieniło.
Pomimo upływu dziesięciu lat wciąż pamiętam każdy zakamarek Starego Miasta. Pamiętam te kamienice. Pamiętam gdzie był bar, w którym jadłam łososia. Wciąż tam jest. Miałam tu kiedyś rodzinę. Patrzę na statki stojące w porcie i uśmiecham się w myślach.
Miałam wtedy trzynaście lat.
Dziesięć lat wcześniej.
– Kiedyś będę takim statkiem pływać! Zostanę żeglarką, a potem kapitanem! – pewnym siebie tonem zwróciłam się do rodziców, z którymi przyjechałam do Gdańska.
– Patrycja, ty się lepiej do nauki weź – naprawdę nie chciałam myśleć w tym momencie o ocenach i obecnościach w szkole.
– Ale ja chcę żeglować po morzach! Kiedyś będę pływać takim statkiem! – oburzyłam się, że moja deklaracja nie została potraktowana poważnie.
– Ucz się, znajdź porządną pracę i wtedy będziesz miała dobre życie – rodzice wciąż nie wierzyli moim młodzieńczym słowom.
– Jeszcze mnie popamiętacie! Zobaczycie za dziesięć lat! – zaczęłąm się odgrażać po czym obrażona odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę morza. Był wtedy piękny zachód słońca. Brodziłam stopami w wodzie i spoglądałam na statki odpływające w dal. Marzyłam, że kiedyś zostanę sternikiem i będę żeglować po morzach i oceanach. Marzyłam i obiecałam sobie samej, że pewnego dnia tak się stanie.
Dziesięć lat później.
Siedzę w porcie i uśmiecham się na to wspomnienie. Minęło dokładnie dziesięć lat.
Przypominam sobie swoje przygody z Atlantyku. Przypominam sobie sztormy, które mi wtedy towarzyszyły. Przypominam sobie jak pierwszy raz przepłynęłam Gibraltar.
I śmieję się. Dzisiaj znowu płynę w morze. Tym razem będzie to jednak szczególne pływanie. Jestem w miejscu, w którym dokładnie dziesięć lat temu złożyłam sobie obietnicę, że zostanę sternikiem, że będę pływać po morzach i oceanach. Nic się nie zmieniłam.
Dalej mam te same marzenia. Te już zrealizowane i te jeszcze oczekujące. Nasze marzenia są jak nasze drogi, nasze lądy i morza. Czasami płyniemy bardzo długo i jesteśmy zmęczeni żeglugą. Tracimy wiarę, że znajdziemy upragniony ląd. Jedni z nas rezygnują i wysiadają ze statku już przy najbliższej ziemi bo nie wierzą, że ląd, którego szukają jest możliwy do zdobycia. Drudzy jednak nie poddają się i płyną aż znajdą tą upragnioną, wyśnioną ziemię. Ci drudzy niejednokrotnie muszą walczyć ze sztormami, z zimnem, z własnym charakterem. Bywają zagubieni. Często chcą się poddać. Wiele lat błądzą.
Ale po latach odnajdują swoją wyśnioną ziemię.
Marzenia się spełniają jeśli mamy ducha walki. Ty Walkiria jesteś moją inspiracją :)
Nie wiem dlaczego zacząłem czytać od końca… Nie wiem czemu przeczytałem tak wszystkie akapity… Nie wiem jak odebrałbym ten wpis gdybym przeczytał go normalnie… ale wiem że jestem okropnie zmęczony żeglugą. Mam nadzieję że Ty nie.
Jestem zmęczona i to bardzo. Jednak widzę na horyzoncie upragniony ląd i wiem, że pewnego dnia do niego dopłynę. Warto walczyć o marzenia. Sama walczę każdego dnia. Życzę byś się nie poddawał i płynął dalej. Per aspera ad astra.