Gorące powietrze uderzyło mnie w twarz gdy tylko postawiłam swoją stopę na płycie lotniska w Dar es Salaam. Po niemal szestanstu godzinach podróży samolotem była to całkiem zauważalna zmiana klimatu. Tego afrykańskiego powietrza nie byłam w stanie porównać do niczego innego. Nawet izraelska pustynia w środku lipca tak nie grzała.
Przez chwilę pomyślałam sobie, że wreszcie jestem tutaj. Wreszcie mogę ruszyć w drogę. Jakże byłam w błędzie. Czekałam na mój bagaż. Czekałam. ?Wszystko jasne? ? pomyślałam po kilkunastu minutach i ruszyłam w kierunku biura zagubionego bagażu. Młoda kobieta spisała numery rejestracyjne bagażu i uśmiechnęła się oznajmiając jednocześnie, że mój bagaż jest obecnie w Nairobi. Miałam tam przesiadkę i musiała nastąpić pomyłka.
Afryka. W końcu to Afryka. Tu nikomu się nie śpieszy. Rytm dnia to nie godziny. To zachody i wschody słońca.
Wraz z Pawłem udałam się do miejsca, które teoretycznie miało być dworcem autobusowym. W praktyce był to po prostu kawałek asfaltu przy którym zatrzymywały się lokalne, zdezelowane busy. Jednak z pomocą tych busów dotarliśmy nad Ocean Indyjski. Osobiście planowałam spędzić tam tylko jedną noc i ruszyć do Moshi. Jednak zaginiony bagaż pokrzyzował ten plan. Co gdyby nie dotarł na czas? Jechać w kierunku Kilimandżaro bez namiotu? Dobry żart.
Zdjęłam cieżkie buty trekkingowe i zrzuciłam skarpety. Woda znad oceanu przyjemnie obmywała moje stopy. Myślałam nad dalszą podróżą. Wydawało mi się, że myślałam tak tylko chwilę. I tak w chwilę zorientowałam się, że słońce zniknęło za horyzontem. Nocą nastąpił przypływ. Spałam w drewnianej chatce nad oceanem, na starym, wysłużonym materacu. Temperatura była idealna. Przykrycie totalnie niepotrzebne. Wiatr znad oceanu sprawiał, że nie było duszno. Słyszałam dźwięk fal i dźwięk palm obijających się wzajemnie o siebie. Wstałam tuż po odpływie. Udałam się pod prysznic, którym była po prostu rura z wodą pomiędzy drzewami. Skrzywiłam się spłukując włosy. Słona woda wlała mi się przypadkiem do ust. Tak właśnie zaczęłam dzisiejszy dzień.
Jestem w Tanzanii. W brudnej, dusznej kafejce internetowej Ubungo. Prawdziwa podróż dopiero się zaczyna.
Skomentuj