Na dworcu w Atenach nerwowo rozglądam się za autobusem do Sounion. Mam dzięki niemu dostać się do bazy nurkowej w Anavyssos. Mężczyźni z informacji mlaskając głośno zerkają w rozkład. Autobus powinien odjeżdżać za godzinę.
– Pomarańczowy tam jedzie – jeden z mężczyzn reaguje od niechcenia, wciąż ostentacyjnie żując coś w ustach. I byłaby to bardzo przydatna informacja, gdyby nie fakt iż pomarańczowe autobusy są wszystkie.
Kilka minut po planowanym odjeździe. Autobusu jak nie było, tak nie ma.
– Odjeżdża o tej godzinie… stąd? Nie, nie, nie. Patrz? autobus odjeżdża stamtąd. Za pół godziny – młoda dziewczyna uśmiecha się szeroko.
– Ale w informacji powiedzieli, że? – patrzę na nią skonsternowana.
– Nie słuchaj ich. To idioci. Nic nie wiedzą – w głosie Greczynki daje się słyszeć śmiech.
David to dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Już na pierwszy rzut oka wygląda jak człowiek, który niejedno w życiu widział i w niejednej sytuacji się znalazł. Pewnym i mocnym uściskiem dłoni wita mnie w swojej bazie nurkowej.
Szybko wciskam się w skafander, zakładam resztę sprzętu i chwilę później jestem pod wodą.
Słońce powoli chowa się za linią horyzontu. Po udanym zejściu pod wodę wracamy do bazy. David proponuje każdemu whisky i poczyna snuć swe opowieści. Opowieści o nurkowaniu na głębokościach gdzie ciśnienie nie powinno pozwolić człowiekowi na swobodne poruszanie się pod wodą. O sztormach, szalonych wyprawach i wrakach XVII wiecznych fregat.
– Swoją drogą? David mówiłeś, że jesteś Anglikiem. Skąd wziąłeś się tutaj, w Grecji?
– To prosta sprawa. W Londynie padał deszcz, niszczyła mnie codzienna rutyna. Chciałem się wyrwać. Uciec z deszczu pod słońce.
– Rzuciłeś swoje poprzednie życie ot tak? Z dnia na dzień? – zagryzam wargę z niedowierzaniem.
– Jasne! – David unosi szklankę Jacka Danielsa i stuka nią o moją.
Cała ta historia daje sporo do myślenia. Wielu z nas marzy o dalekich podróżach i wielkich wyprawach. Mało kto tak naprawdę chce spędzić swoje życie za biurkiem, każdego dnia, od ósmej do szesnastej przeglądając stertę papierów. Jednak z jakiegoś powodu ludzie tkwią w tej rutynie.
Tymczasem ograniczenia nie są w pieniądzach. Ograniczenia nie są także w okolicznościach. Ograniczenia są jedynie w nas i w naszym sposobie myślenia. W tym, że społeczeństwo i media dały radę wmówić nam, że życie polega tylko na chodzeniu do pracy, posiadaniu dzieci i wyjeżdżaniu raz do roku na tygodniowy urlop nad Bałtykiem.
Może wcale tak nie jest? Może ktoś nas oszukał i właściwie to możemy żyć zupełnie inaczej?
Oczywiście, że możemy. Każdy z nas może. Pytanie brzmi tylko czy chce i potrafi? Tyle ludzi pięknie mówi o tym co by zrobili gdyby ?mogli?. Gdzie by nie pojechali, czego by nie zobaczyli. Gdy pytam ich dlaczego tego nie zrobią, odpowiadają, że czekają na odpowiedni moment.
A jeśli odpowiedni moment nigdy nie nadejdzie?
Jeśli sami nie uczynimy sobie danego momentu odpowiednim, życie przeleci nam między palcami. Pod koniec życia będziemy prosić o to, by ktoś dał nam jeszcze kilka dodatkowych lat.
Tylko po to abyśmy mogli przeżyć nasze życie zupełnie inaczej.
– Libia, Dubaj, Indie, Wybrzeże Kości Słoniowej, Izrael, Wietnam? – Eddie, długowłosy weteran nurkowania, nagle wyrywa mnie z zamyślenia.
– O czym ty mówisz? Czy to kraje w których nurkowałeś? ? próbuję wrócić na właściwy tor rozmowy.
– Tak, to niektóre z nich.
Cztery godziny później
Plaka. Historyczna część Aten i centrum życia nocnego miasta. Miejsce, które doskonale pamięta czasy starożytności. Na stole klasyczne greckie suflaki i lampka wina.
Młody mężczyzna gra na gitarze. Piękna kobieta śpiewa wesołą pieśń. Kelner przyklaskuje z uśmiechem na twarzy. Para staruszków rzuca się w wir tańca pośrodku ogródka restauracji. Tańczą, śpiewają i tłuką ceramiczne naczynia. W starożytności tłuczenie naczyń w czasie tańca oznaczało wysoki status społeczny danej jednostki. W Grecji od tamtego czasu chyba wiele się nie zmieniło.
Przybyło kilka samochodów. Jednak mentalność pozostała ta sama. Taniec, zabawa, beztroska.
Godzina 4:55 nad ranem.
Jestem w samolocie. Przykrywam się ciemnoniebieskim kocem i podkładam miękką poduszkę pod głowę. Patrzę na słońce wschodzące po mojej prawej stronie. Co za piękna pogoda!
2 godziny później
Samolotem wstrząsają dość duże turbulencje. Niektórzy oglądają się nerwowo na stewardessy i trzymają kurczowo swoich siedzeń. Za oknem tylko szarość i pustka. Za kilka chwil okaże się również, że pada cholerny deszcz, a cała wspaniała pogoda została gdzieś na południu.
Jestem w Warszawie.
Skomentuj