Dzisiaj obudziłam się o godzinie siódmej piętnaście czasu dominikańskiego. Zazwyczaj wstaję później, ale silne słońce wpadające wprost do mojego pokoju, nie pozwoliło mi już dłużej spać. Kilka razy przewróciłam się jeszcze z boku na bok, finalnie kładąc się jednak z głową skierowaną w stronę tarasu. „Ach… co za piękny widok! Naprawdę śliczny…” – pomyślałam sobie spoglądając na przestronny taras i palmy kokosowe chylące się ku niemu. Poleżałam tak jeszcze dziesięć minut, delektując się widokiem palm oraz obszernym wygodnym łóżkiem, które zajmuje dwie trzecie szerokości mojego pokoju. Spojrzałam na wiatrak chodzący nad moją głową i leniwie przeciągnęłam ramiona. Była już siódma trzydzieści. Nadszedł czas by rozpocząć nowy dzień.
Nowy dzień na Karaibach zawsze zaczynam od wyjścia na taras. I tym razem nie było inaczej. Narzuciłam na siebie cienki szlafrok, po czym otworzyłam drzwi, które wychodzą z mojego pokoju na rozległy balkon. „Jaka cisza i spokój… jak pięknie” – delektowałam się ponownie widokiem palm, rzeki płynącej obok i niczym niezmąconej ciszy. O tej porze mogłam słyszeć jedynie dźwięki wydawane przez czaple i inne ptaki grasujące nieopodal. To jeden z powodów, za które akurat bardzo lubię mieszkanie z dala od plaży. Plaża w Bávaro jest centrum nocnego życia, miejscem spotkań, a wokół roi się od niezliczonych knajp i klubów, które nocą zamieniają się w siedlisko nieznośnej wrzawy. Mieszkanie przy plaży jest niewątpliwie dla wielu osób spełnieniem marzeń, choć nie wiąże się tylko z samymi zaletami. Przynajmniej tutaj, w Bávaro. Sama miałam tę przyjemność przez dwa miesiące. Spoglądanie w ocean z tarasu jest bardzo ujmujące, ale już conocne słuchanie karaoke i głośnej salsy pomieszanej z trzema innymi rodzajami muzyki, dochodzącymi z trzech różnych barów, tak przyjemne nie jest. Oczywiście istnieją też zamknięte prywatne osiedla i mieszkania przy plaży, gdzie panują pełna cisza i spokój, ale luksus ich wynajęcia kosztuje dużo więcej.
Obecnie do plaży mam dwa kilometry. Piechotą dochodzę do niej w trzydzieści minut, samochodem dojeżdżam w pięć minut. Zazwyczaj wybieram drugą opcję. Spacer w pełnym karaibskim słońcu nie należy do najprzyjemniejszych, więc na spacery wybieram się tylko porankami lub wieczorami. Doceniam atuty mieszkania w spokojnej okolicy. Zasypiam zawsze w ciszy, a podczas wietrznych nocy nawet słyszę palmy kołyszące się za oknem, miarowo otulające mnie swoim dźwiękiem do snu.
Po ponad czterech miesiącach życia na Karaibach, pokochałam te wietrzne noce i pokochałam też pochmurne dni. Pochmurne dni dają mi coś, czego nie dają mi te słoneczne. Mogę wtedy wyjść na taras, usiąść wygodnie na wiklinowym krześle i poczytać książkę bez obawy, że za pięć minut poczuję się zlana potem. Gdy świeci południowe słońce, spędzenie kilku godzin na tarasie, gdzie powietrze jest duszne i stoi w miejscu, staje się niemożliwe. Czuję wtedy tylko pot wartko płynący po moim ciele, przyklejający się do moich ubrań i myślę wyłącznie o tym, by zaraz wskoczyć do basenu lub oceanu. Czytanie zamiast przyjemnością, staje się wtedy udręką. Choć mimo wszystko, jest to dość słodką udręką.
Odkąd pamiętam, zawsze kochałam wodę. Pływałam, żeglowałam, nurkowałam. Uważałam za zupełne nieporozumienie fakt, że ja, istota morska, nie urodziłam się nad morzem. Jednak z czasem naprawiłam tę pomyłkę matki natury. I samodzielnie przeprowadziłam się w wymarzone miejsce.
Gdy jestem nad oceanem, często spaceruję wzdłuż wybrzeża ze słuchawkami na uszach. W zależności od nastroju słucham Juana Luísa Guerry, słynnego dominikańskiego bachatero, albo Carlosa Vivesa, znanego kolumbijskiego costeño, który wykonuje znacznie skoczniejszy rodzaj muzyki. Wiele osób kojarzy go z kawałkiem La Bicicleta, który nagrał wraz z Shakirą i który szybko stał się hitem także poza krajami latynoskimi. Mam jeszcze wielu muzyków, których lubię i słucham, ale akurat tych dwóch najczęściej towarzyszy mi podczas spacerów na plaży. Juan Luís Guerra rewelacyjnie komponuje się z moimi nostalgiami i tęsknotami, a Carlos Vives jeszcze bardziej podsyca moją radość życia.
Radość życia celebruję tu każdego dnia. Z mniejszym lub większym natężeniem. Ale Dominikana nauczyła mnie kochać życie jeszcze mocniej. A ja nauczyłam się kochać Dominikanę. I wbrew pozorom, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Dominikana musiała mnie do siebie przekonać, dać mi trochę czasu, być dla mnie cierpliwa. Ponieważ prawdziwa Dominikana, to nie rzeczy, o których teraz wspomniałam. Te rzeczy – plaże, palmy, piękne widoki – to tylko jej skutek uboczny. Prawdziwa Dominikana kryje się jednak w ludziach, w społeczeństwie, w tutejszej kulturze. I Dominikana jest piękna. Ale jest to taki rodzaj piękna, któremu trzeba dać szansę, zrozumieć je, poszukać go.
I o tym Wam jeszcze opowiem…
Bardzo fajnie sie czyta, az mozna sie przeniesc na chwile na Dominikane. Zycie nad morzem ma swoje uroki. Czekam na dalsze wpisy.
Ma dużo tych uroków. Dzięki za dobre słowo!
Znowu mi tęskno…
za palmami …
za dominikańskich zapachem …
za kawą z colmado …
za klimatem, słońcem, wiatrem.
Widzisz ty jako zwierze morskie żałowałaś, że nie urodziłaś się nad morzem, a ja słuchając hiszpańskiej muzyki nie rozumiem dlaczego urodziłam się w Polsce skoro to hiszpańska muzyka idealnie zgrywa się z moim wnętrzem i wypełnia każdą komórkę mojego ciała…
Dominikana jest cudownym miejscem, dla mnie szczególnym i magicznym, ale to osoby tam spotkane sprawiły, że każdą chwilę pamiętam i zapamiętam już na zawsze.
Marzę, żeby jeszcze nie raz usiąść na plaży i spojrzeć w ocean, aby napić się cuba libre w dominikańskim pubie i poczuć to co czułam już kiedyś ;)
A teraz koniec marzeń … ale hiszpańska muzyka jest zawsze, sprawia, że czuję się blisko choć tak daleko :)
Ach Klaudia… wiem doskonale jak boli taka tęsknota. Ale nie martw się, jeszcze tutaj wrócisz. Na pewno, czuję to. Wypijemy znowu kawę w colmado i zjemy tacos w Delicias de Bávaro. Podeślę Ci trochę nowej hiszpańskiej muzyki… ostatnio powiększyłam swoje zbiory. Mam nadzieję, że wsłuchasz się w te utwory i znowu poczujesz dominikańskie powietrze…
Trzymam Cię za słowo i czekam na nową listę przebojów ;) Dzisiaj dotarły do mnie książki do hiszpańskiego więc będzie się działo ;)) Brakuje mi przepisu na kawę z colmado nigdzie nie mogę znaleźć i jak tu zaprezentować rodzinie namiastkę prawdziwego smaku Dominikany?
Dokładnie, Dominikanę da się pokochać. Jest to specyficzny rodzaj miłości, ale duży w tym udział mają ludzie i ich podejście do życia. Ta celebracja życia. Dominikana jest piękna, choć ma rysy na swoim pięknym obliczu.
Ay… jest tutaj wiele ciemnych historii, których na pierwszy rzut oka nie widać. Mi paradoksalnie z początku trudno było pokochać Dominikanę. Podobała mi się tutejsza niesamowita przyroda, natomiast nie mogłam zrozumieć tego specyficznego latynoskiego stylu bycia. Ale dałam Dominikanie szansę, otworzyłam na nią serce. I nie żałuję, bo wyciągnęłam z tego wiele lekcji. I po raz kolejny uświadomiłam sobie, że zawsze możemy się czegoś nauczyć od innych ludzi. Nawet od tych, od których tego najmniej się spodziewamy. A może szczególnie od tych.