Do tej pory odbyłam dwie samotne podróże do Iranu, a niedługo być może pojadę w trzecią. Prawie codziennie rozmawiam z Irańczykami. Często widuję się również z tymi, którzy przebywają na emigracji. I właściwie nie ma miesiąca, bym nie odwiedzała znajomych Persów, albo oni nie odwiedzali mnie. Połowa moich obecnych kontaktów w telefonie, to numery irańskie. Spędzam dużą część swojego wolnego czasu zajmując się Iranem.
Wciąż jednak go nie rozgryzłam.
Po ostatniej kwietniowej wyprawie do Iranu, dziesiątki razy zasiadałam przed laptopem, próbując wykrzesać z siebie jakiś wartościowy tekst. Zrozumiałam, że im lepiej poznaję Iran, tym trudniej mi go opisywać. Wszystko wydaje się mi zbyt banalne i zbyt proste, a jednocześnie zbyt trudne i zbyt skomplikowane.
Po pierwszym wyjeździe, pisanie było naprawdę łatwe. Zwiedzałam dawną Persję, tak jak robi to większość backpackerów. Z dużym plecakiem na ramionach, z siatką pełną polskich pamiątek i z wielkim uśmiechem na twarzy. Teheran, Karadż, Isfahan, Jazd, Sanandadż. W każdym mieście korzystałam z Couchsurfingu albo spałam w backpackerskim hostelu. W każdym mieście robiłam zdjęcia i zachwycałam się architekturą. Poznawałam tzw. pierwszą powłokę.
Drugi wyjazd był zupełnie inny. Bo przede mną otworzyła się druga powłoka.
Byłam już wtedy bardziej „swoja” niż poprzednim razem. A Irańczycy byli dla mnie też inni. Bardziej autentyczni i bliżsi. Za pierwszym razem widziałam twarze, jakie zazwyczaj pokazują gościom. Twarze nieskazitelne i uśmiechnięte. I choć Irańczycy rzeczywiście niesamowicie traktują gości, to za tym wszystkim, kryje się jednak coś więcej.
W Iranie nic nie jest tym, czym się wydaje.
W dużej mierze jest tak, z powodu zasad ta’arof. Ta’arof to irański kodeks dobrych manier, których Persowie przestrzegają od lat. I nawet kiedy mówią „no ta’arof” (z angielskiego: „to wcale nie ta’arof”), często oznacza to wciąż „ta’arof”. Ta’arof to bardzo stara tradycja, która ma pozytywne podłoże, ale czasem bywa przyczyną negatywnych nieporozumień. Irańczycy wyrastają w niej, więc sami zwykle potrafią odróżnić zachowanie grzecznościowe, od prawdziwych intencji nadawcy. Jednak dla Europejczyka, zadanie może być już nieco utrudnione.
Zacznę od najprostszego przykładu. W naszym kraju, gdy ktoś mówi, że chce za nas zapłacić, oznacza to zwykle, że faktycznie tego chce. W Iranie natomiast zwrot „zapłacę za ciebie”, to tylko kolejny zwrot grzecznościowy. Tak jak u nas „dzień dobry” lub „do widzenia”. Dlatego zawsze powinniśmy równie grzecznie, ale stanowczo odmówić. Kultura wymaga, by zrobić to nawet do trzech razy. Jeśli za trzecim razem, znajomy nadal będzie chciał zapłacić, dopiero wtedy możemy mu na to pozwolić. W niektórych restauracjach nawet kelner, może powiedzieć do nas „ghabel nadare” (z perskiego: „nic nie trzeba”). Jednak jeśli wyjdziemy bez płacenia rachunku, to bądźmy pewni, że skończy się to awanturą.
Gdy spytamy znajomego Irańczyka, jak się czuje, zazwyczaj odpowie nam, że świetnie. Bez względu na to, czy jest to zgodne z prawdą, czy też nie. W Iranie mówienie ludziom o swoich kłopotach, jest oznaką słabości i użalania się nad sobą. Takie rzeczy zarezerwowane są tylko dla rodziny i przyjaciół. Dlatego podróżując przez Iran, możemy czasem odnieść mylne wrażenie, że społeczeństwo, jest zawsze szczęśliwe i niczym się nie przejmuje.
Ta’arof utrudnia czasem zrozumienie Irańczyków, ale z drugiej strony ma dość szlachetne podłoże. Celem tych zasad, nie jest kłamstwo i wprowadzanie ludzi w błąd, ale sprawienie, by czuli się komfortowo i nie zaprzątali sobie głowy tym, co ich nie dotyczy. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy irańską rodziną. Przyjechali do nas znajomi i chcemy ich jak najlepiej ugościć. Nie są to najbliżsi przyjaciele, ale lubimy tych ludzi i życzymy im jak najlepiej. Dwa dni przed wizytą, dowiadujemy się jednak, że nasze zwierzątko domowe jest chore i może wkrótce umrzeć. Jesteśmy do niego przywiązani, więc dla nas to poważny kłopot.
W takiej sytuacji Irańczycy, nie wspomną o swoich problemach. Ugoszczą znajomych z wielkim rozmachem, będą się uśmiechać i spędzą razem miło wieczór. Dlaczego jednak nie wspomną słowem o smutkach, które ich trapią? Ponieważ nic to nie zmieni. Kłopoty od samego mówienia o nich, nie rozwiążą się, a jedynie zepsują nastrój osobom trzecim. Irańczycy wychodzą z założenia, że ich problemy, to ich odpowiedzialność. Nie należy dzielić się nimi z całym światem. Rozmawianie o nich, zarezerwowane jest tylko dla bliskich osób.
Innym irańskim zwyczajem jest też „ketman” ? czyli zwyczaj pozostawiania części swojego życia w ukryciu. Ketman może dotyczyć nawet najbliższej rodziny. Kiedy Irańczyk pozna pewną prawdę życiową lub odnajdzie zasady, którymi chce się kierować, będzie się nimi kierował. Jednak nie będzie namawiał do nich innych. Ketman oznacza pozostawianie czegoś w ukryciu. Więc Irańczyk będzie wierzył w pewne prawdy, ale niekoniecznie będzie się nimi dzielił. Ketman w pewnym sensie również wynika z ta’arof, ponieważ ma na celu niezmuszanie innych ludzi, do własnego stylu życia. Może to także wyjaśniać irańskie podejście do religii. Podróżując po krajach arabskich, nieraz zdarzyło mi się usłyszeć pytanie: „Nie myślałaś nigdy o przejściu na islam?” W Iranie natomiast nigdy. Przyczyny na pewno są złożone, ale ketman może być jedną z nich. Gdy Irańczycy wierzą, wiara jest ich prywatną sprawą. Ketman nakazuje im zachować ją dla siebie i nie zmuszać do niej innych. Mniejszości religijne w Iranie cieszą się dość dużą swobodą. Chrześcijanie obecnie mogą nawet spożywać i przetrzymywać alkohol na własny użytek – co jest kategorycznie zabronione wobec muzułmanów.
O perskich zasadach ketman, więcej w swojej publikacji pt. „Feuilles persanes” pisze Claude Anet, francuski dziennikarz. Również włoska dziennikarka Vanna Vannuccini, porusza ten temat w książce pt. „Różowy to kolor Persji”.
Moja druga wyprawa do Iranu, uświadomiła mi zatem wiele rzeczy. Mimo, że nie przemieszczałam się prawie wcale (połowę wyjazdu spędziłam w górach Elbrus, a połowę w Teheranie), to dowiedziałam się całkiem sporo. Irańczycy, z którymi przebywałam, nie byli już dla mnie tylko gospodarzami, ale staliśmy się przyjaciółmi. Dzięki temu, zapominali czasem o ta’arof i pokazywali swoje prawdziwe oblicze. A ich prawdziwe oblicze, jest po prostu ludzkie. Są normalnymi ludźmi, którzy mają swoje wady i zalety. Wzloty i upadki. Czasem się cieszą, a czasem są smutni. Nie są jednak narodem beztroskim i wiecznie szczęśliwym, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Po prostu oni swoich smutków nie okazują. Skrywają je głębiej niż jakakolwiek inna nacja, z którą się do tej pory spotkałam.
I trzeba dużej dozy cierpliwości i wrażliwości, by zaczęli się nimi z nami dzielić.
Wciąż zastanawiam się, co pokaże mi trzecia powłoka.
Dużo Ciebie w tym tekście. Więcej poproszę :)
Ach… postaram się w takim razie :)