Przyznam szczerze, że mój wyjazd do Jordanii nie był ani trochę zaplanowany. Zobaczyłam bezpośrednie loty z Krakowa i zarezerwowałam je, chociaż nawet nie wiedziałam, czy w tym terminie będę mogła polecieć. Ale poleciałam i nie żałuję. Nie żałuję też, że niczego nie zaplanowałam i że wszystko potoczyło się tak spontanicznie. Niby nie zobaczyłam nic, ale jednak wszystko, co chciałam. Nie byłam w Petrze, ani nie spędziłam nocy na Wadi Rum, więc można by powiedzieć, że nawet Jordanii nie widziałam. Ale uznałam, że mając tylko cztery dni na tę Jordanię, nie zdążę jednocześnie jej poznać, a także zwiedzić. Trzeba wybrać jedno. A potrzeba poznania kraju, była dużo większa niż potrzeba jego zwiedzania. Dzień przed wylotem, zarezerwowałam hotel w Akabie, położony w samym centrum życia codziennego, za to z dala od wszelkich atrakcji. I przyznam, że zdziwiłam się bardzo pozytywnie, gdy pokój okazał się mieć widok na zatokę. Taki miły gratis na przywitanie.
Luty. W Polsce zimno, a w Jordanii, powietrze suche i gorące. Typowe powietrze Orientu. Otwarte kino przed hotelem, shisha bar, uliczne jedzenie, zapach przypraw i ten specyficzny gwar arabskiej ulicy. Fotografuję okolicę, przechadzam się. Takie proste rzeczy. Oglądam sobie życie codzienne w Jordanii, a potem relaksuję się na dachu mojego hotelu.
Akaba, Jordania, luty 2019.
Fot. Patrycja Borzęcka / ⓒ Patrycja Borzęcka / www.patrycjaborzecka.com
Skomentuj